Strefa ciszy...
Od katastrofy pod Smoleńskiem minęło 2 lata. Pamiętamy o ofiarach nieudanego podejścia do lądowania w mgle prezydenckiego samolotu TU- 154M. Zdaniem wielu osób nie udało się też wskazać jednej niezbitej przyczyny tragedii, choć "ten samolot nie powinien się w tych warunkach znaleźć w tym miejscu", jakoś to zdanie zagranicznych komentatorów wypowiadane zaraz po katastrofie ciągle jest dla nas zbyt proste, aby się z nim pogodzić.
Jeżeli nie możemy już zmienić tragicznego faktu, to przypisujemy mu niemal fantastyczne okoliczności, po co? Nie wiem i chyba od nikogo się nie dowiem, tylko czy to nie jest pewnym ciągiem parafrazy narodowej nie przyjmowania rzeczywistości do siebie.
Chyba coś nietrafnie ująłem, raczej powinienem napisać , że od starożytności wszystko jest polityką, dlatego nic na to nie poradzimy.
Ponadto zagłuszane są mądre opinie , aby umacniać dyktaturę grup skupionych wokół systemowych instytucji odpowiedzialnych za utrzymanie kultu władcy przez klasyczne odwracanie uwagi i dezinformację. A w dobie rozkwitu technik komunikacyjnych robi się to, tak nachalnie, że coraz więcej osób wybiera strefę ciszy i w milczeniu patrzy na rozwój wydarzeń prowadzących do jeszcze większych katastrof.
Gdy w XXI wieku pokój głównie zależy od względnej równowagi miedzy mocarstwami, to jednak nie można wykluczyć ryzyka wywołania wojny przez inne mniejsze państwa, aby w ten sposób stanąć w miejsce wyniszczonych mocarstw. Dlatego, tak ważna staje się obecnie polityka odstępowania od wszelkich konfliktów zbrojnych na świecie. Po prostu retoryka wojny musi wszystkich przerażać tak, jak nas trapią oba katyńskie dramaty.